Esej na koniec i początek roku
Mamy problem ze słowem 'nowy' i z przeżywaniem
czegoś 'na nowo'. Żyjemy bowiem w czasach, w których główną chorobą ludzkości
jest swoista dwubiegunowość, borderline, czy jak tam sobie to ktoś
nazwie.
Z jednej strony wciąż wszystko wymieniamy na
nowe. "Kupiłem nowy samochód", "Mam najnowszy model
telefonu", "Odnowiłam sobie garderobę", "Zrobiłem lifting
mojego peceta", "Mam nową żonę", "Mam nową pracę",
"Szukam nowego mieszkania" itd. Jesteśmy stale zasypywani ofertami
zachęcającymi nas, by wymienić na nowy cały nasz świat codzienny - komplety
wypoczynkowe, tablety, smartfony, lodówki, operatora komórkowego, dostawcę
prądu i gazu, pracodawcę... Jakby w rytuale porzucenia starego miał się
znajdować jakiś magiczny tunel, który przeniesie nas do innej, lepszej, wolnej
od wszelkich wad, doskonałej czasoprzestrzeni. Ci, którzy mamią nas iluzją
istnienia tej lepszej wersji świata po drugiej stronie lustra, po zakupie
nowego auta, wzięciu nowego kredytu, po wymianie glazury, umeblowania i sprzętu
rtv, żyją z naszej wiary w to, że nowe jest lepsze od starego.
Równocześnie żerują na naszej nieumiejętności przeżywania 'na nowo' tego, co
już widzieliśmy i przeżywaliśmy miliony razy, tego, co już mamy.
I ta nieumiejętność zachwycenia się tym, co znamy
aż do znudzenia, nieumiejętność spojrzenia na starą żonę, starego męża, zużyty
sweter, wysłużony laptop, oglądany setny raz film tak, jakby to było pierwszy
raz w życiu, jest drugą odsłoną naszej dwubiegunowości. Stare jest nudne, be!, passé.
Szarpią nami z jednej strony tęsknota za czymś
nowym, lepszym, innym niż to, co jest, a z drugiej strony wieczne
niezadowolenie ze stanu aktualnego. Innymi słowy, zamęczamy się gonieniem
króliczka, którego nie da się dogonić, bo oboje jesteśmy na sztywno
przymocowani do tej samej taśmy. Taśma sunie naprzód, a my na niej. Wiecznie w
tej samej odległości od króliczka. Wiecznie skazani na nasze miejsce na taśmie.
Mówiąc jeszcze inaczej - nie umiemy przeżywać
naszego tu i teraz, nie cieszy nas teraźniejszość, choć - czy nam się to
podoba czy nie - mamy tylko chwilę obecną i nic więcej. Nawet w fizyce mówimy o
trwaniu wiecznego teraz.
Równocześnie jesteśmy skazani na przeżywanie od
nowa wciąż tego samego, a zatem mamy do dyspozycji jedynie repertuar powtórek,
jesteśmy skazani na stare, dobrze nam znane szlagiery - wciąż te same wschody i
zachody słońca, poczęcia, narodziny i zgony, pory roku, dnia i nocy, cykle
rozwoju roślin i zwierząt, fazy księżyca itd.
Cóż więc zmieni się jutro? Cóż takiego
niezwykłego stanie się w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia? Nic szczególnego.
Zmieni się data w ziemskim kalendarzu. Będzie nowy dzień, miesiąc, rok. I tyle.
Nihil novi sub sole. No, właśnie!, na owym sol nie wydarzy się
nic nowego. Z jego perspektywy będzie to zaledwie jakaś nic nieznacząca
nanosekunda na zegarze Wszechświata.
Może się natomiast stać coś w nas. Możemy, być
może pierwszy raz w życiu, przyjąć nowy-stary dzień jak coś wyjątkowego,
jakby był on pierwszy w naszej osobistej historii. Możemy przestać tęsknić za
czymś, czego nie ma i czego być może nigdy nie będzie, za to przyjąć to, co
jest, jak bezcenny skarb. Możemy zgodzić się na nasze tu i teraz, możemy
przeżyć je jak coś wystarczającego, coś, co nas zaspokaja i uwalnia od przymusu
gonienia za nowym i innym. Możemy odkryć w zwyczajności tego dnia jego
niepowtarzalną powtórkę i nie zasmucić się nią, ale autentycznie ucieszyć. Nie
ma fajerwerków? I cóż z tego!? Jest życie. Jest dzień. Jestem ja. Jest kolejna
chwila, w której istnieję. Jest mąż, żona, dziecko, ojciec, matka, brat,
siostra. A jeśli nie ma nikogo z tych osób, jest nas na świecie ponad 7,6
miliarda. I jest Ten, który chce, by każda osoba spośród tych 7,6 miliarda
istniała.
Życzę zatem sobie i każdemu czytającemu ten
krótki esej odkrycia na nowo i zachwycenia się tą niepowtarzalną powtórką,
jaką jest każdy dzień naszego życia. Życzę akceptacji swojego tu i teraz
oraz głębokiego osadzenia w istnieniu. Albowiem innego świata nie będzie.
Copyright by Katarzyna Kuroczka
Komentarze
Prześlij komentarz