Czuwaj przy Sercu Jezusa

Oddaj się Niepokalanemu Sercu Maryi

O tym, że nie warto zabijać w sobie dziecka


Tak bardzo chcemy być dorośli, poważni, dojrzali, profesjonalni. Chcemy takimi być i czujemy wewnętrzny imperatyw, że tak być powinno, że innej drogi nie ma, że musimy zawsze i wszędzie stawać na wysokości zadania. W dorosłym życiu nie ma przecież miejsca na łzy, porażki, poddawanie się, rozżalanie nad sobą, obnażanie uczuć najpierw przed obcymi, a z czasem przed kimkolwiek.
Tak bardzo chcemy być postrzegani jako zaradni, poukładani, niezależni, wytrzymali na wszelki ból, krytykę, śmiech. Budujemy więc z mozołem, ale i rozmachem, gigantyczny mur. Dłuższy niż ten widziany z kosmosu. Budujemy fasadę bardziej misterną niż ta, za którą lwy pożerały chrześcijan, a cezar jednym ruchem kciuka ratował lub skazywał gladiatora.
Układamy kamień na kamieniu, cegłę na cegle, by wyznaczyć granicę, która niczym ostrokół otoczy naszą prywatność, nasze racje, ego, własne zdanie na każdy temat, nasze kruche poczucie wartości, a w istocie jego zupełny brak lub poważne deficyty. Pieczołowicie otaczamy się lodowym zamkiem zasad, nakazów, zakazów, surowej dyscypliny, powinności, kodeksów profesjonalistów, bo tego uczono nas od pierwszego klapsa w szpitalu, który niewinnie miał „uruchomić” samodzielne oddychanie, ale w rzeczywistości zapisał w nas trwały skrypt:
„Od tej pory coraz częściej będziesz dostawał w dupę, ale z płaczem musisz rozstać się jak najszybciej. Jeśli się tego nie nauczysz, będziesz dostawał więcej batów. Bo na tym świecie przetrwają tylko twardzi. Delikatni i wrażliwi kończą jako niespełnieni artyści, których świat odkrywa i docenia ewentualnie sto lat po śmierci. Oczywiście tylko wtedy, gdy są tak genialni jak Bach i gdy trafi na nich inny wrażliwy i nieugięty muzyk, jak Mendelssohn. Mogą też być odkopani z ludzkiej niepamięci, gdy są jak Norwid i trafią na swojego Przesmyckiego. W przeciwnym razie czeka ich najpierw cierpienie i głód, a czasami nawet skrajna nędza, a potem ostateczna i nieodwołalna śmierć.
Chcesz więc przeżyć? Także samego siebie? Bądź twardy! Bądź nieugięty, profesjonalny, poukładany i wytrzymały! Zawsze i wszędzie! Nie wolno Ci pozwolić sobie nawet na ułamek sekundy słabości. Bo w tym ułamku może powstać drobne pęknięcie, rysa na ścianie lodowego zamku. I to będzie początek końca. Z rysy wnet odejdą boczne odnogi, które pokryją szklaną fasadę misterną mozaiką. I nawet nie zauważysz, kiedy i jak potężny mur zawali ci się na głowę, rozsypie w drobny mak”.
Tak bardzo chcemy być dorośli, poważni i poważani, dojrzali i profesjonalni, że od narodzin mordujemy w sobie dziecko. Dusimy je poduszką każdej nocy. Tłuczemy piąstkami tak długo, aż przestaje płakać i pokrywa się grubym pancerzem, pod którym nie czuje już bólu, smutku, nie boi się ośmieszenia, nie czuje samego siebie. Umiera.
Jednak to śmierć pozorna. W rzeczywistości przez całe życie nosimy gdzieś w okolicy mostka tą zahibernowaną małą wersję siebie. Nosimy nigdy niepogrzebanego trupka, który raz na jakiś czas powstaje niczym Feniks z popiołów, by nam przypomnieć o sobie, o zbrodni popełnionej przed laty wbrew sobie, popełnionej, by zyskać miłość świata, który oczekiwał od nas wyłącznie dorosłości, ale nigdy nie chciał nas jako dziecka. Wychodzi, by przypomnieć, że kto nie był dzieckiem, nie będzie i dorosłym.  

Copyright by Katarzyna Kuroczka

Komentarze