O wielkiej i małej narracji, czyli o tym, co w życiu jest najważniejsze
Nad tym, co w życiu
najważniejsze, zastanawiał się chyba każdy przynajmniej raz. Niektórzy
regularnie powracają do tego pytania, przynagleni rodzinnymi troskami,
problemami zdrowotnymi lub zawodowymi. Gdy wali się cały świat, nasza odpowiedź
zmienia się diametralnie w stosunku do tej, jaką skłonni jesteśmy uznać za
najlepszą w chwilach prawdziwego szczęścia czy krótkotrwałej euforii. Inne są
priorytety dzieci − zabawa, bajki, własny przytulny kąt. Inne dorastającej
młodzieży − akceptacja w grupie rówieśniczej, realizacja marzeń i planów,
spektakularny sukces i kariera, najlepiej medialna. Student chce znaleźć pracę
zgodną z wykształceniem oraz stać się odkrywcą i innowatorem w wybranej przez
siebie dyscyplinie.
Do około 35. roku życia cokolwiek
by się nie uznało za najważniejsze, wszystko można sprowadzić do wspólnego
mianownika: byle jak najdalej od domu, byle wyrwać się w świat z doskonale
znanej ulicy, miasta, z kraju, który z czasem staje się zbyt ciasny.
Najważniejsza wydaje się ucieczka od korzeni, rodziny, przodków, tego, co
stare, znane, oswojone, zaściankowe, skostniałe, zamknięte w schematach,
maskach, pozach. Najważniejsze wydaje się stworzenie nowej rzeczywistości,
lepszej, bardziej życzliwej, wyrozumiałej, naszej. Gdziekolwiek by to nie miało
być i jakiekolwiek by nie miało być, będzie nowe, inne, nasze, lepsze, wolne od
błędów, skrzywień, gnuśności i stereotypów starszych pokoleń. Najważniejsze
jest poznawanie kolejnych lądów, kultur, ludzi, miejsc, otwieranie się na
inność, eksperymentowanie, łamanie zasad wypracowanych w przeszłości.
Najważniejsza jest ucieczka w przyszłość!
Aż pewnego dnia człowiek nagle
budzi się i stwierdza, że wszystko, co w życiu najważniejsze, otrzymał w dniu
narodzin: miłość, dom, rodzinę, życie… Niczego bardziej wartościowego nie
odnajdzie nawet na najpiękniejszej hawajskiej wyspie, w pięciogwiazdkowym
hotelu w najbogatszym państwie świata, z nagrodą Nobla w dłoni i tytułem
profesora przed nazwiskiem. Wszystko, co jest naszym największym skarbem, jest
paradoksalnie tym samym, przed czym tak uporczywie uciekamy w poszukiwaniu
światów niemożliwych. W tym Wielkim Dniu rozpoczęła się wielka narracja naszego
życia, od której z jakąś niezrozumiałą dziką namiętnością uciekamy w narrację
małą, przyczyniającą się do naszego skarlenia, które niczym ślepcy odbieramy
jako osobisty rozwój.
Czasami dopiero śmierć każe nam
wrócić do początku istnienia i zachwycić się darem, który wówczas otrzymaliśmy…
Czy odnajdziemy wtedy odwagę, by spojrzeć w oczy, przed którymi uciekaliśmy w
jakieś miraże i fatamorgany? Czy usłyszymy szept duszy, która przez tyle lat obwożona
po świecie w ciasnej walizce ambicji i kariery będzie przypominała już tylko przygniecioną
śliwkę? Czy znajdziemy wspólny język z samymi sobą, gdy tak długo szkoliliśmy
się w partyjnej lub korporacyjnej nowomowie, która nie służy komunikacji, a
jedynie szyldyzacji i plakatyzacji mowy?
Dlaczego każdy musi przejść drogę
marnotrawnego syna, by przekonać się, że odpowiedź na dręczące go pytania jest
dokładnie w tym miejscu, z którego zdezerterował z obrażoną miną i butną
nadzieją, że gdzie indziej to będzie mu na pewno lepiej? Dlaczego od zarania
ludzkości musimy powtarzać wciąż ten sam paradoks ucieczki od szczęścia, pełni,
prawdziwych odpowiedzi i relacji? Przecież życie jest za krótkie, by składać je
w ofierze bredniom, by poświęcać największą narrację jakimś skarlałym jej
wariantom, które niczego nie tłumaczą, nie uszczęśliwiają i nie rozwijają!
Dlaczego człowiek nie jest tak po prostu szczęśliwy, od początku i do końca, a
tylko czasami lub jedynie pod koniec…?
Copyright by Katarzyna Kuroczka.
Komentarze
Prześlij komentarz