Unde malum?
Skąd zło? Skąd
ludzka skłonność do agresji, przemocy, zemsty, pastwienia się, zadawania bólu w
najwymyślniejszy sposób? Skąd potrzeba bicia, zamykania w odosobnieniu,
głodzenia, psychicznego maltretowania, wyśmiewania, wyzywania, wypominania
prawdziwych i urojonych win? Skąd ta skłonność do buchalterii – oko za oko, ząb
za ząb, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie? Skąd sadyzm, perwersja, fala przepływająca
przez pokolenia – z dziadka na ojca, z ojca na syna, z syna na wnuka, z babki
na matkę, z matki na córkę, z córki na wnuczkę? Nie wiem. Wiem, że zło
istnieje. Widzę je na co dzień. Czytam o nim w niejednej książce. Daję mu się
wciągać w jego chorą grę. Zło istnieje, bo istnieje człowiek?
Zwierzę posiada
jedynie instynkt i ten nakazuje mu zabijać w obronie własnej lub dla zdobycia
pożywienia. Ale ten akt pozbawiony jest całej otoczki, jaką zdolny jest
wytworzyć jedynie umysł rozumny. Tylko człowiek planuje zbrodnię, a czasami
nawet przeżywa rozkosz z jej obmyślania, dokonywania i unikania
odpowiedzialności. Tylko człowiek nienawidzi drugiego za błahostki, sprawy dla jednych
niezauważalne, dla innych urastające do rangi życiowych katastrof, jak to, że
ktoś jest smuklejszy, bogatszy, ma nowszy model telefonu, samochodu czy też markowe
ubrania. I tylko człowiek gotowy jest zabić, kierowany uczuciem nienawiści,
zazdrości, sterowany urojonymi pretensjami albo skrywanymi przez lata lękami.
Tylko człowiek potrafi zabijać powoli, metodycznie, latami szczując swoją
ofiarę, podcinając jej skrzydła, zaciskając pętlę wokół szyi, zabierając tlen,
przestrzeń do życia, nadzieję. Wreszcie tylko ludzie toczą wojny, obmyślają
taktykę, doskonalą broń, biorą w niewolę, budują piece krematoryjne, zrzucają
bomby atomowe, a za jedynkę w szkole, rozlany na stole sok, bałagan w pokoju
dają do powąchania skórzany pas z napisem Gott
mit uns.
Drzemie w nas
zło, które nieposkromione świadomą refleksją i pracą nad sobą samym potrafi
przejąć kontrolę nad naszymi myślami, reakcjami, emocjami, potrafi zniszczyć
nawet najpiękniejsze życie, najlepiej zapowiadającą się karierę, wypalić
najbardziej wrażliwą i empatyczną osobę. Pozostawione samo sobie może zacząć
żyć własnym życiem, upersonifikować się. Niczym wirus, który natrafiwszy na
dogodne warunki, zaczyna zachowywać się jak żywy organizm, choć w swej istocie
jest jedynie kompleksem nukleotydowo-białkowym.
Zadziwiająco
dużo w literaturze o Śląsku jest historii o złu, które przenika codzienność,
drąży domowe zacisza i buduje pokoleniowe mury. Klasycznym przykładem jest
studium przemocy Gnój (2003) Wojciecha
Kuczoka wraz z filmem Magdaleny Piekorz Pręgi
(2004), opartym na tejże książce. Ale przecież to nie jedyna pozycja. Jest
jeszcze Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka
(2014) Janoscha i powieść Richarda A. Antoniusa Czas beboka (2015). Jest Drach
(2014) Szczepana Twardocha. Jest wiele rozsianych po literaturze scenek mniej
lub bardziej drastycznej przemocy fizycznej lub psychicznej. W książce Po kamienistej drodze (1936) Gustawa
Morcinka sąsiadka z czynszowej kamienicy jest okrutna dla dzieci i hodowanej przez
nie wiewiórki. W Czarnej Julce (1959) tego samego autora sadystyczny jest
nauczyciel. W Ziemi Elżbiety (1934) Poli
Gojawiczyńskiej twardą ręką swój dom prowadzi matka tytułowej bohaterki –
Agnieszka Ligęza. W Morcinkowych Siedmiu
zegarkach Joachima kopidoła Rybki (1960) okrutni są kierownik szkoły oraz
majster Niedoba, który bije nie tylko swego ucznia Joachima, ale także
sześcioletnią głuchoniemą Frydkę. Szczególnie drastyczna jest scena uderzenia psa
kolbą przez niemieckiego żołnierza, opisana przez Morcinka w Zabłąkanych ptakach (1952). Także filmy
o Śląsku nie omijają tego trudnego tematu. Najbardziej znamienna jest scena z Soli ziemi czarnej (1969) Kazimierza
Kutza, w której ojciec wymierza tzw. wypłatę dorosłym już synom. W teatrze zaś utkwiła
mi w pamięci szczególnie scena ze sztuki Ingmara Villqista Miłość w Königshütte
(prem. 2012), w której polonistka skierowana po II wojnie światowej do
pracy na Śląsku katuje ucznia niemal na śmierć za to, że nie potrafi czysto i
bez gwarowego akcentu przeczytać Pana
Tadeusza.
Autorzy opisują
bicie skórzanym pasem lub pejczem, zamykanie w łazience, szturchanie,
wyzywanie, okrucieństwo względem zwierząt, psychiczną presję na uczniach czy
domownikach, akty zemsty oraz prześladowania, domową, szkolną i sąsiedzką
nienawiść przejawiającą się w wulgaryzmach, poniżaniu i wreszcie fizycznej
przemocy. Najszerszą analizę domowej agresji przeczytać można w Gnoju, Szczęśliwym, kto poznał Hrdlaka oraz w Czasie beboka. Z kart wspomnianych powieści dociera do czytelnika
nie tylko realistyczny opis sytuacji, ale nade wszystko sadystyczna atmosfera
rodzin, w których domownicy dzielą się na katów, ofiary i milcząco
przyzwalających na przemoc, usprawiedliwiających się własną bezsilnością,
lękiem przed oprawcą lub przekonaniem, że takie działanie jest słuszne, a nawet
dobre.
Gdy czyta się
prozę Kuczoka, Janoscha lub Antoniusa, skóra cierpnie na myśl o tym, co w tej
chwili dzieje się w tysiącach polskich domów, w których na łazienkowych
haczykach niby niewinnie wiszą sobie skórzane pasy, pejcze, sznury, w pokoju leżą
pod ręką kije, drągi i deski, a w kuchni zawsze znajdą się zapałki i papierosy,
by móc nimi naznaczyć ofiarę. I nie jest ważne, gdzie znajdują się te łazienki,
pokoje i kuchnie – na Śląsku, Mazowszu czy w Małopolsce. Wszędzie dzieją się te
same ludzkie dramaty. Podczas lektury trzech autorów ściska gardło, gdy sobie
uświadomimy, że najgorzej jest w tzw. dobrych domach, w których zabija się przy
wspólnym stole emocjonalnym chłodem, przymusza do milczenia, bo przecież nic
nie może zaszkodzić wizerunkowi rodziny sukcesu, poukładanej pod każdym
względem. Gdy czyta się opisy zachowań katów, przeraża budzące się w nas
gwałtownie poczucie, że nie jesteśmy wcale lepsi od nich. Czyż nie potrafimy
prześladować? Czyż nie wymuszamy, ośmieszamy, poniżamy? Codziennie i to na
wiele rozmaitych sposobów! W sklepie, za kierownicą, w jakimś urzędzie, w
tramwaju. Z im większą finezją, tym gorzej dla nas, bo to oznacza, że jesteśmy wyrafinowanymi
oprawcami.
Wreszcie
lektura tej prozy to zimny prysznic dla naszego dobrego samopoczucia, to
bezwzględna konfrontacja z prawdą, że jestem winien każdego sińca, każdej
złamanej kości, każdej łzy, każdej nieprzespanej nocy, każdego lęku, bo
milcząco przyzwalam na przemoc za ścianą, bo godzę się na agresję w domu, bo czynię
zło bliźniemu, bo zgadzam się na system społecznej fali, na mobbing w pracy, na
hejt w sieci, na wulgaryzmy na ulicy, bo nie próbuję panować nad wirusem zła,
który ciągle szuka we mnie dogodnych warunków, by zacząć namnażać się.
Czytając te
trzy powieści, nie sposób nie zauważyć także, że mówią one o pewnej ogólnoludzkiej
wadzie podwójnej moralności. Ci sami, którzy deklarują się jako ludzie wierzący
w Boga, równocześnie gardzą drugim człowiekiem. Ci, którzy mają być oparciem i
schronieniem dla najmłodszych, są takimi tylko na pokaz, a w domowym zaciszu
stają się dyktatorami i egzekutorami. Ci, którzy powinni być moralnym wzorem, w
rzeczywistości są pełni wszelkiego brudu, choć na co dzień nadal próbują grać
rolę mentorów i świętych. Kuczok, Janosch i Antonius odkrywają przed
czytelnikiem również i tę bolesną prawdę, że jest w nas coś zwierzęcego, gdy
tracimy nad sobą kontrolę; jest coś nieludzkiego, jakieś upojenie się władzą
nad drugim człowiekiem, zwłaszcza słabszym, jakieś zaślepienie ideałami. To
ostatnie najlepiej pokazał Villqist, który z narodowej epopei uczynił narzędzie
zbrodni, a z lekcji języka ojczystego publiczną egzekucję. Zresztą podobnie
nieludzkie są nauczycielki w Pręgach,
kierownik szkoły w Siedmiu zegarkach
kopidoła Joachima Rybki i nauczyciel w Czarnej
Julce.
Gnój i Pręgi pozostawiają w
odbiorcy jeszcze jedno – osad niesmaku, że autorom nie udało się przezwyciężyć
prostego determinizmu. Gdy Wojtek w filmie Piekorz krzyczy, że zło jest
dziedziczne, wtedy rodzi się w nas bunt: jak to, to nie ma innej drogi, jak
tylko powielanie po wsze czasy błędów poprzednich pokoleń? Nie ma nadziei dla dziecka
bitego przez ojca? Jesteśmy skazani na scenariusz zakodowany w wychowaniu i
przekazany nam w genotypie? Czyli de
facto nie jesteśmy wolni! Jesteśmy matrycą skazaną na odbijanie wciąż tej
samej wybrakowanej odbitki! Gdyby tak właśnie było, to nie bylibyśmy odpowiedzialni
za nasze życie; nie odpowiadalibyśmy ani za jego kształt, gdyż nie moglibyśmy
go zmienić na świadomie przez nas wybrany, ani za etyczną jakość naszego życia,
bo brak wolności zwolniłby nas z moralnej winy.
Tymczasem
rzeczywistość dostarcza nam na szczęście licznych przykładów osób, którym udało
się przekroczyć nie tylko genetykę i zły wpływ otoczenia, ale nawet samych
siebie; którym powiodło się nie tylko przerwanie łańcucha rodzinnej karmy, ale
również stworzenie własnej, pięknej i niepowtarzalnej historii. I niekoniecznie
chodzi o ludzi, którym los zafundował patologiczny dom, ale także o tych,
których rodziny funkcjonowały jak najbardziej prawidłowo, ale za to były bardzo
ubogie. Ich życiorysy dowodzą, że można przekroczyć nie tylko zło, biedę,
genetyczne przeznaczenie, ale nawet samego siebie, swoje biologiczne oraz
środowiskowe ograniczenia i osiągnąć niemożliwe. Można stworzyć własny nowy
świat.
Skąd zatem zło?
Z poddania się fałszywej wierze, że jest ono wszechmocne i jesteśmy wobec niego
bezsilni? Z przekonania, że jest dziedziczne? Z banalizowania subtelnych
przejawów w początkowym stadium jego rozwoju? Z pudrowania szamba, jak mawia
mój mąż?
Nie wiem.
Wątpię też, czy
kiedykolwiek uda się ludzkości dopłynąć do jego źródeł, czy uda się obnażyć
ostatecznie i nieodwołalnie samo jego jądro. Sądzę, że raczej pozostanie ono
zawsze o włos przed myślą człowieka, albowiem w chwili, gdy zacznie się
spóźniać, przegra nie tylko bitwę, ale całą wojnę. Zniknie definitywnie
pokonane przez ludzki umysł, a tego boi się najbardziej. Od zarania dziejów obawia
się zwycięstwa zapowiedzianego Ewie; truchleje przed jej potomkami, którzy nie
dadzą się już wodzić za nos, ale jednym aktem woli zmiażdżą mu głowę, prześcigną
wszelkie demoniczne zamysły i wprowadzą własny porządek.
Póki jednak człowiek
myśli zbyt wolno, a często w chwili największego zagrożenia odrzuca wszelką krytyczną
refleksję i poddaje się ślepym popędom, póty będzie na przegranej pozycji.
Walka ze złem bowiem polega w swej istocie na nauce myślenia, na wypracowaniu
nawyku posługiwania się nim i na kształtowaniu umysłu krytycznego. To jedno
wielkie zmaganie się z bezmyślnością i głupotą.
Copyright by Katarzyna Kuroczka.
Komentarze
Prześlij komentarz