Gdybyś umarł dziś?
10 listopada 2016 roku zmarł Jerzy Cnota, a trzy dni wcześniej Leonard Cohen. Ten drugi pozostawił nam zaskakujący testament-przepowiednię swego odejścia w piosence You Want It Darker. Napisałam wówczas ten krótki esej. Wydaje mi się, że dziś jest bardzo aktualny, bo oto gwałtownie zostaliśmy wyrwani z tamtego letargu, o którym pisałam ponad trzy lata temu.
Dachau. Zdjęcie wykonałam 15 sierpnia 2014 roku.
Fot. Katarzyna Kuroczka.
Odszedł Jerzy Cnota. Niedawno spotkaliśmy go z mężem, idąc
główną ulicą Chorzowa. Szedł powoli, schorowany, wyniszczony. Nie było w nim
widać nawet cienia dawnego rozbójnika, który chyżo skakał po skałach. Wyglądał
na bardzo samotnego i opuszczonego przez los, widzów, mieszkańców miasta, z
którym był związany przez tyle lat. Nikt go nie pozdrawiał. Nikt nie
rozpoznawał. Szedł anonimowy i niewidoczny dla tłumu jak setki starców,
przemierzających ten trakt każdego dnia.
Zobojętnieliśmy już na wszystko i wszystkich. Spychamy ludzi
na plan tła. Przyznajemy im co najwyżej rolę statystów w świecie przedmiotów,
za którymi gonimy z wywieszonymi językami jak pies za własnym ogonem. Straciliśmy
już nawet kontakt z samymi sobą. Jesteśmy tylko użytkownikami rzeczy, które
wstawiamy w miejsce osób w naszych domach, na ulicach, w pracy, w szkole, w
kościele… Amputowaliśmy sobie duszę, której istnienia jeszcze tak niedawno
broniliśmy gorliwie. Staliśmy się spychaczami, które zgarniają wszystko wokół
do wielkiego dołu zapomnienia i obojętności. To, co nie udało się wielkim totalitaryzmom
XX wieku, udało się czemuś pozornie dobremu i oczekiwanemu, czego nadal bronimy
niczym niepodległości. Personalizm, który nadszarpnęły, ale nie zniszczyły w
nas faszystowskie obozy koncentracyjne ani marksistowska indoktrynacja w
wielkim łagrze krajów socjalistycznych, został ostatecznie unicestwiony przez
powszechnie gloryfikowany postęp naukowo-techniczny, który wepchnięto na
piedestał boskości.
To widać na naszych twarzach, gdy mijamy siebie nawzajem,
gdy mijamy dawne gwiazdy, które stare i zniszczone przestały nas zachwycać, bo
w świecie przedmiotów zużyte rzeczy są wyrzucane i zastępowane nowymi. Nikt nie
płacze nad śmiercią, bo jej nie ma. Jest tylko wymiana. Jest tylko wyrzucenie
do kosza na pulpicie. Jest tylko game
over. Jest kredyt na nową zabawkę, której nie zdążysz spłacić, a już się
znudzisz.
Poruszy Cię dopiero Twoja własna śmierć. Nagle tak żywa i
konkretna jak ból oparzonego ciała, jak ból złamanej nogi, jak ból wyrywanego
bez znieczulenia zęba. Ale wtedy nie będzie już banków gotowych skredytować Ci
kolejną zabawę w życie, nie będzie sprzedawców mających w asortymencie nowe
ciało w Twoim rozmiarze, nie będzie nowego levelu.
Będziesz tylko Ty i śmierć – realna, nie wirtualna. Czy zaśpiewasz razem z
Cohenem I’m ready, my Lord?
Komentarze
Prześlij komentarz