Czuwaj przy Sercu Jezusa

Oddaj się Niepokalanemu Sercu Maryi

Zapamiętam jego ciepły głos i serce na dłoni. Moje wspomnienie o Bogdanie Widerze

 

Dedykacja Bogdana Widery w książce "Krótkie bajki dla zmęczonych rodziców" Michala Viewegha, którą mi podarował, gdy żegnałam się z redakcją "Śląska" w 2016 roku.

 

Miał wprost fenomenalną pamięć. Można w niej było odnaleźć każdy cytat, tytuł książki lub filmu i nazwisko twórcy kultury. Nieraz podczas posiedzeń redakcji wyciągał ze swego rękawa niejako od niechcenia kolejne fragmenty prozy i poezji jako komentarze tego, o czym mówiliśmy. Często też wspominał, że podczas spotkań ze znajomymi grywał w rozpoznawanie cytatów i nazwisk. Zawsze czułam się przy nim zażenowana ze swoim bagażem fiszek, notatek i przypisów, bez których nie byłam w stanie poruszać się swobodnie niczym kulawy bez laski. A on, mimo swego wieku, wyprzedzał nas wszystkich o kilka długości, mnie zaś zostawiał daleko w tyle. Nigdy jednak sam nie dał mi odczuć swej przewagi. To ja czułam swoją małość. On natomiast przez swoją gołębią wręcz dobroć i delikatność kota nie wykorzystał tego ani razu.

Był niesamowicie oczytany. Łatwiej byłoby mu wymienić książki, których nie czytał, aniżeli te, które pomieścił na swojej czytelniczej półce. Czytał dla intelektualnej i estetycznej przyjemności i z redakcyjnego obowiązku, gdyż przez lata prowadził w „Śląsku” swoją rubrykę recenzji Krótko o książkach.

Można powiedzieć, że poznaliśmy się poprzez literaturę. Na długo bowiem przed tym, jak zawitałam w redakcyjnych progach, on przeczytał moje dwie książeczki i jedną z nich opisał w swojej kolumnie. „Ta młoda osoba umie sprawnie opowiadać historie, jest dobrym obserwatorem, w dodatku „lustro” ustawione przez nią „przy gościńcu” bywa czasem krzywe, co cenię (…). Gratuluję debiutu, czekam na kolejną książkę, w której do sprawności pisania dojdzie tzw. doświadczenie życiowe” („Śląsk” 2009, nr 5, s. 78).

Bogdanie, dziękuję Ci za to, że późniejsze rozmowy z Tobą stały się częścią tego brakującego mi wówczas przed laty doświadczenia życiowego. Wiele się od Ciebie nauczyłam, choć wciąż nie stać mnie na kolejną książkę. A gdy uświadamiam sobie, ile Ty wiedziałeś i umiałeś, to obawiam się, że każde sięgnięcie przeze mnie po pióro będzie już zawsze tylko karykaturą literatury. Tym bardziej dziękuję za tamte życzliwe słowa recenzji i za każde dobre słowo, jakie od Ciebie usłyszałam. Także to o tomiku wierszy, którego ostatecznie nie wydałam, a jedynie udostępniłam w wersji online takim szaleńcom jak Ty, którzy uwielbiają poznawać nowe światy literackie, choćby były one niedoskonałe.

Był człowiekiem wielkiej kultury, taktu, dobroci serca i dystansu do rzeczywistości. Nigdy nie widziałam go zdenerwowanego, choć na kolegiach bywało gorąco. Czasami nawet bardzo! On zawsze pozostawał spokojny, łagodny, uśmiechnięty i znajdujący w literaturze idealną ripostę na nasze skołatane nerwy i gorące głowy. Ten spokój wyczuwał w jego głosie zapewne każdy słuchacz Radia Katowice. Dla mnie był to zawsze moment magiczny, gdy siedzieliśmy w studiu (on powiedziałby studio) i lada moment miała zapalić się zielona lampka, a we mnie jako kompletnej amatorce serce biło jak dzwon, wtedy on witał słuchaczy tym swoim aksamitnym tembrem i już wiedziałam, że dam radę przejść przez kolejną rozmowę z nim i z Beatą Tomanek. A było ich kilka na antenie katowickiej rozgłośni w jego cyklicznym programie Czy to prawda, że…. Ostatnie nasze wspólne spotkanie miało miejsce 19 października 2019 roku w Bibliotece Śląskiej, gdzie byłam zaproszona przez niego i Panią Tomanek na tzw. wizję lokalną, której tematem przewodnim były listy Gustawa Morcinka do mieszkanek Królewskiej Huty, których jestem właścicielką i o których napisałam artykuł w „Zaraniu Śląskim”.

Jego niesamowicie sympatyczne kpiarstwo w połączeniu z dobrocią i kulturą osobistą było niepodrabialną mieszanką, której nie spotkałam u nikogo innego. Jeśli ktoś czuł się urażony kiedykolwiek przez jego ironię, to najprawdopodobniej dlatego, że nie znał go i zupełnie opacznie zrozumiał jego słowa. W nim nie było bowiem żadnej złośliwości, nie miał w ogóle takiej potrzeby, bo i po co miałby ją mieć. On lewitował nad ludzkimi małostkami i coraz dziwniejszą rzeczywistością, jakby unosił się w balonie własnej wiedzy, pamięci i świadomości. Nie była to jednak ani ucieczka od tego świata, ani pogarda dla niego. Wręcz przeciwnie, był niezwykle ciekawy wszystkiego, co działo się wokół, stąd program Czy to prawda, że….

Źródeł charakterystycznej dla niego kpiny poszukiwałabym raczej w zamiłowaniu do czeskiej kultury i właściwego naszym południowym sąsiadom humoru. Czytał namiętnie czeską literaturę i odwiedzał regularnie jej ojczyznę. Nic więc dziwnego, że cztery książki, jakie mi podarował, były właśnie pióra Czechów: Milana Kundery Księga śmiechu i zapomnienia oraz trzy publikacje Michala Viewegha – Ekożona, Ekomąż oraz Krótkie bajki dla zmęczonych rodziców. Te ostatnie jakże pasujące do mnie dzisiaj, gdy pochylam się nad moją malutką Córeczką, o której przyjściu na świat on niestety nie wiedział. A żałuję, że nie napisałam mu smsa, bo już nigdy nie dowiem się, jak zareagowałby przy swej ogromnej życzliwości, jaką nie wiedzieć czemu do mnie żywił.

Bogdanie, dziękuję za to, że mogłam Cię poznać, za każdą rozmowę w redakcji, na antenie Radia Katowice i w kawiarni, za życzliwość, na którą niczym sobie nie zasłużyłam, za wyrozumiałość dla moich literackich błędów i za Twoją życiową mądrość. Zapamiętam na zawsze Twój ciepły głos i serce na dłoni… À propos dłoni, to byłeś drugim w moim życiu mężczyzną, który zawsze całował mnie w dłoń na powitanie i pożegnanie. Pierwszym był mój nieżyjący już dziadek… O tym też będę pamiętała do końca, jakikolwiek on będzie i kiedykolwiek nastąpi.

Komentarze